Grand Mere Jenny
Fotografia za zgodą strony * Lyon Roses * Dziękuję.
Mieszaniec herbatni.
Synonim – Grem.
Hodowca – Francois Meilland. Rok 1950.
Kwiaty – żółte, z przebarwionymi na różowo brzegami płatków. Kwiaty średnicy ponad 10 cm złożone z około 30 płatków. Bliźniaczo podobna, inni mówią bardziej wyrafinowana wersja Madame A. Meilland. Gdy przyglądam się temu kwiatu przychodzi mi na myśl słynna sentencja jaką wygłasza książę Fabricio Salina w niezwykłej powieści Giuseppe di Lampedusy – ” Lampart” : „Trzeba wiele zmienić by wszystko zostało po staremu.”
Zapach – Mocny.
Krzew o pokroju wyprostowanym, wysokości do jednego metra.
Liście – z fotografii wynikało by, że jest podatna na czarną plamistość.
Pochodzenie – Peace x / Julien Potin x Sensation/.
Jenny, to pseudonim niezwykle dzielnej kobiety, matki Antoine Meillanda a babki Francisa. Utrzymywała czwórkę swoich dzieci w żelaznej dyscyplinie. Jak możemy przeczytać w książce Jacka Harknessa „Makers heavenly roses”, utraciła dłoń i zamiast niej miała – jak piraci – żelazny hak. Nie przeszkadzało jej to utrzymywać w domu nienaganną czystość. Zmarła w roku 1943.
W 1965 Antonia Ridge, napisała książkę For love of a rose. Wspomina w niej o tej róży.
„W roku 1950 na rynku pojawiła się nowa róża , niespodziewanie stając się wiernym przyjacielem wielu miłośników ogrodów w wielu krajach. Miała w sobie coś francuskiego a katalogi dźwięcznie nazywały ją epanouissement genereux et vigoreux ‚, więc jeśli ktoś szuka prawdy za słowami, oznacza, że dobrze się czuje w ogrodzie , nie stwarza problemów i dobrze się rozrasta, tworząc spory dobrze uformowany krzew. Pokrój ma pionowy a pędy okryte są czystymi, lśniącymi liśćmi. Kwiaty pojawiają się w wielkiej obfitości rozwijając się z ładnie zbudowanych , spiczastych pąków i bladozłotych płatków. Czasami pojawia się blado różowy , delikatny nalot. Zapach jest słodki i czysty.
Upamiętnia Jeanne Lafont, babkę hodowcy, która w domu, po śmierci Claudii wykonywała pracę za dwie kobiety. Wychowała też czwórkę własnych dzieci, i dopilnowała by każde przyniosło ze szkoły Certificat d’Etudes. , które to certyfikaty potem wisiały obok siebie w salonie na eksponowanym, dumnym miejscu. I to wszystko w małym gospodarstwie w cichej, niczym nie wyróżniającej się wiosce – Chamboeuf.” tamże strona 226.